MOW - zło konieczne?



Młodzieżowe Ośrodki Wychowawcze to moim zdaniem totalne zero. To, co się tam dzieje, nie ma nic wspólnego z celem resocjalizacji. Nigdy w takim ośrodku sama nie byłam, choć mogę szczerze powiedzieć, że dużo mi nie brakowało. Zakończyło się na całe szczęście jedynie nadzorem kuratora. Nadal zastanawiam się, dlaczego sąd chciał mnie tam skierować? Może nie tyle sąd, co wychowawcy z placówki, w której mieszkałam.
Nie zaprzeczę - wszystko zaczęło się z mojej winy. Znęcanie psychicznie nad młodszymi nie jest najlepszym sposobem na rozrywkę ani na rozładowanie negatywnych emocji. Jednak stało się, co się stało, dziewczynka była tak samo uparta, jak ja - i słabsza ode mnie, więc sobie pofolgowałam, stopując dopiero wtedy, gdy została napisana notatka służbowa do sądu z opisem mojego zachowania. „Nawróciłam się” w momencie urlopowania do domu na wakacje – do wszystkiego się przyznałam (pozwólcie, że nie będę opisywać całej sytuacji, bo po prostu się wstydzę). Dostałam szansę – albo mieszkam dalej w tym miejscu, gdzie mieszkałam, ale bez rozmawiania z młodszymi, by ich nie demoralizować, albo zostanę przeniesiona do placówki dla starszej młodzieży. Wybrałam to drugie, ponieważ nie wyobrażałam sobie życia z ludźmi, z którymi nie mogłam rozmawiać – to też bezsensowny wymysł. Jak miałam się nauczyć dobrej komunikacji nie rozmawiając? Ale o tym kiedy indziej. Przeniosłam się do innego domu dziecka i dopiero się zaczęło. Towarzystwo starsze, więc uczyłam się od nich destrukcyjnych zachowań, nasiąkałam nimi jak gąbka. Zaczęło się wagarowanie, niechęć do szkoły, palenie papierosów, sporadyczne picie alkoholu. Byłam z tego wszystkiego dumna, bo przecież byłam już „taka dorosła”. Do sądu poszły kolejne notatki - „Klaudyna piła alkohol”. „Klaudyna paliła papierosy w domu”. „Klaudyna paliła papierosy z młodszymi”. „Klaudyna nie wróciła na czas do domu”. „Klaudyna uciekła z placówki.” Tak sobie wyobrażam te notatki, ponieważ nikt mi ich nie pokazał. Ale może wcale nie chciałabym ich zobaczyć. Ależ byłam smarkulą, teraz sama wytargałabym się za uszy. Nagle przyszło pismo z sądu, że odbędzie się sprawa za znęcanie się i ogólnie za stopień demoralizacji. Skierowano mnie na badania do Rodzinnego Ośrodka Diagnostyczno-Konsultacyjnego. Badania wykazały, że jestem na tyle zdemoralizowana, by umieścić mnie w MOW. Do dziś wdzięczna jestem osobom, które były za mną i nie pozwoliły na odebranie mi możliwości kontynuowania nauki w szkole, w której się uczyłam oraz możliwości rozwijania się, jak każde normalne dziecko. Myślę, że dzięki temu dziś jestem dobrą mamą i żoną.
Pierwszy dzień w ośrodku zazwyczaj wygląda tak, że zostajesz pobity i okradziony. Wychowawcy doradzają, by po prostu przetrzymać pierwsze dni, bo później będzie już lepiej. Tragedia. W takich placówkach zasady są proste. Tylko siła. Jak u zwierząt. Jak przychodzą cię pobić, a ty nie mówisz nawet "spierdalaj", nikt cię nie będzie szanował. MOW bardzo by mnie zmienił. Podejrzewam, że na gorsze. Dlaczego tak zakładam? Ponieważ słyszę, co tam się dzieje. Od znajomych, brata, który teraz tam jest i któremu nikt nie chciał pomóc. Choć ja byłam niezłym ziółkiem, to śmiem twierdzić, że on w porównaniu do mnie parę lat wcześniej to „pikuś”. Jednak trafił do MOW i na samym początku został pobity przez kilku chłopców. Nie mam pojęcia za co. Jego opiekun prawny nawet o tym nie wiedział, bo się po prostu nim nie interesował. Do dziś uważam, że nie interesował się nim, tak jak powinien, a przecież za to mu płacą. Placówka także była mało zainteresowana. To ja porozmawiałam z bratem, by zgłosił pobicia wychowawcy w ośrodku. Bał się, ale jednak tak zrobił i został przeniesiony do innej grupy. Właśnie – do innej grupy… Dzieciaki w takich ośrodkach nie żyją normalnie. Jest rygor, ustalone godziny na jedzenie, korzystanie z komputera czy telefonu. Wyjścia raz w tygodniu do sklepu, wycieczka raz na miesiąc. Każdego dnia pobudka skoro świt. Mało konkretnych obowiązków, bo podejrzewam, iż jedynym obowiązkiem tam jest szkoła. Po szkole dzieciaki się nudzą, kombinują, wymyślają bzdury i … nadal palą papierosy (taka właśnie resocjalizacja...) w toaletach. Skąd mają papierosy? Jeden od drugiego – słyszałam nawet kiedyś, że istnieje coś takiego jak wymiana kotleta z obiadu za dwa, trzy papierosy. Czy to jest nauka norm życiowych? Przecież nastolatek musi mieć trochę swobody, bo inaczej po prostu będzie się buntował uciekając, zachowując się autodestrukcyjnie, by tylko pokazać, że ma on swoje zdanie i żyje po swojemu - czyli na przekór wszystkim ustalonym zasadom. Nie twierdzę, że musi mieć całkowitą swobodę, ale po prostu delikatną kontrolę, pomoc, rozmowę. Już dziś widzę, że MOW wcale nie zmienił mojego brata na lepsze – tak jak powinno być. To jasne, że zmieni się dopiero, jak sam będzie tego chciał, ale przecież on wcale nie jest taki zły! Pali papierosy, też wagarował, ale moim zdaniem było to spowodowane tym, że sobie z czymś nie radził. Może z nauką, a może w szkole po prostu coś mu nie pasowało. Każdy ostrzegał go przed ośrodkiem, jednak do niego to nie docierało. A potem wszystko się stało bardzo szybko. Nie stałoby się tak, gdyby osoba, która sprawowała nad nim opiekę, postarała się odrobinę bardziej.
Słyszałam różne historie z MOW od osób, które tam mieszkały. Ucieczki, pobicia. Dzieciaki walczą tam o przetrwanie, walczą ze sobą, nie potrafią współżyć społecznie - bo skąd mają brać przykład? Od wychowawców stamtąd, którzy chociaż wiedzą, że komuś dzieje się krzywda, mają z tego powodu satysfakcje, lub mają to po prostu w nosie? Nie mówię, że wszędzie tak jest. Ale jest…, a nie powinno tak być. Słownictwo wyniesione stamtąd przechodzi ludzkie pojęcie – jak z więzienia, naprawdę. Według mnie MOW to właśnie przygotowanie do dalszych rozbojów, bo tylko tego można się tam nauczyć. Nieliczne osoby wychodzą z ośrodka z planem na życie. Dlaczego nieliczne? Być może niektóre osoby są silniejsze psychicznie i sobie radzą. A co z tymi, którzy sobie nie radzą? Idą pod most lub w uzależnienia, świat dla nich jest za duży. Za dużo w nim pokus, których nie zdążyli popróbować będąc w ośrodku. Takie dzieci są naznaczone destrukcyjną przeszłością. Nie potrafią rozmawiać, ponieważ obawiają się, że ktoś zignoruje ich problemy. I całkiem słusznie, bo tak się właśnie dzieje. Takie osoby nie dostają już szansy, a jeśli dostają to tylko wtedy, gdy same na nią zapracują. A to nie jest łatwe.
Nie powinno być w ogóle MOW, a jeśli już to tylko dla osób, które naprawdę są tak zdemoralizowane, że bardziej się nie da. Dla mnie palenie papierosów czy wagarowanie nie jest od razu powodem do umieszczania w takich miejscach. W takich sytuacjach wychowawcy powinni zastanowić się: „Jak mogę mu/jej pomóc? Jaki ma problem, że zachowuje się tak, a nie inaczej?”
Wychowawcy, proszę, nie skreślajcie każdego, kto odstaje delikatnie od norm. Znajdźcie czas i chęci, by z taką osobą porozmawiać, odkryć tajemnicę problemu, z którą się boryka. Bo jeśli chcecie się po prostu pozbyć trudnej młodzieży i nie chce wam się z nią pracować, to zacznijcie pracować gdzie indziej, bo placówki, w których przebywają dzieci nie są miejscem dla was, dla podnoszenia waszego mniemania o sobie. Trzeba być naprawdę silnym i mieć w sobie pokłady chęci do pomocy, by pracować z trudną młodzieżą. Sama doskonale zdaję sobie z tego sprawę, bo wiem, jak się zachowywałam i jacy byli moi rówieśnicy. Ale wystarczy trochę chęci i wszystko będzie dobrze. Skierowanie do MOW to ostateczne pozbycie się problemu w postaci trudnego dziecka. A przecież trudne dziecko to wyzwanie, z którego, jeśli tylko sobie poradzisz, będziesz mógł być dumny. Sam z siebie także. :) Środki stosowane wobec nieletnich często nie są adekwatne do czynów, które popełnili. Zapamiętaj.


Komentarze

  1. Witaj Klaudyna, cieszę się, że trafiłam na Twojego bloga. Przeczytałam wszystkie wpisy i muszę Ci powiedzieć, że bardzo dobrze piszesz...Widzę, że dopiero zaczynasz i niewiele osób się udziela.... a poruszasz bardzo ważne i problematyczne tematy. Jestem ciekawa czy utrzymujesz kontakt z wychowawcami i czy oni mogliby się odnieść do Twoich tekstów. Można by pokazać czytelnikom tzw. drugą stronę lustra �� Jak to o czym piszesz z Twojej perpektywy wygląda od strony wychowawcy. Skąd biorą się te problemy... Jesli będziesz zainteresowana, mogę donieść się do Twoich wpisów o usamodzielnieniu i Mowie z mojego punktu widzenia jako bylego wychowawcy. Bez cenzury ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za dobre słowa, będzie mi niezmiernie miło za Pani punkt odniesienia.
      Pozdrawiam serdecznie i proszę o wiadomość na e-mail: klaudyna.broda@wp.pl

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Moje wewnętrzne dziecko

Chcesz być szczęśliwym człowiekiem?

najważniejsza wartość to TY